Rower i ja
Udostępnij mnie!
Początki
Odkąd pamiętam zawsze pedałowałem. Najpierw były to dziecięce samochodziki na pedały, którymi uciekałem Mamie z podwórka . Potem był mój pierwszy trójkołowy rower. Ze względu na moją chorobę (mam mózgowe porażenie, które objawia się u mnie ruchami mimowolnymi (atetoza) i nietrzymaniem prosto głowy), trudno mi było nim kierować. Zawsze potrzebna była osoba asekurująca, najczęściej był to Tata, który szedł za mną i łapał mnie w razie potrzeby.Ale i tak zaliczyłem parę upadków, w tym jeden poważniejszy, z utratą przytomności i wstrząsem mózgu.
I tak Tata chodził 5km, 10km, a mnie ciągle było mało i mało. Aż któregoś dnia mówi tak : „Po co mam cały czas chodzić, kiedy mogę jeździć”. Zaczęliśmy myśleć o trójkołowym tandemie.
Był to początek lat 90. Romet zaczął wtedy produkować tandemy 2-kołowe o nazwie Duet. Tata uprosił producenta mojego pierwszego trójkołowca, właściciela firmy rowerowej z tytułem inżyniera (pominę nazwisko, aby nie robić mu wstydu), żeby nam zrobił 3-kołowy tandem. Po wielu namowach zgodził się. Kupiliśmy ramę, 3 koła, części i zawieźliśmy mu. On miał nam zrobić tylko napęd i tył. Wykonał bubel, w którym po kilkunastu kilometrach pękła tylna oś, a my wylądowaliśmy na ziemi. Całe szczęście, że jechaliśmy wolno, więc nic nam się nie stało. Ale konstrukcja okazała się za słaba dla dwóch osób i nasz sąsiad – mechanik samochodowy miał sporo roboty nad nową osią.
Tym rowerem jeździliśmy kilka lat, głównie po Warszawie i okolicach. Raz czy dwa byliśmy nim też nad morzem, a także w Mielnicy, nad jeziorem Gopło, na obozach dla niepełnosprawnej młodzieży. Awaria goniła awarię, nigdy nie mieliśmy pewności, czy ruszając na wycieczkę wrócimy nim do domu.
Jeździło się na nim fajnie, ale ciężko. Szybko się męczyliśmy. Nie był to rower na dłuższe dystanse. Przejechaliśmy jednak na nim parę tysięcy km. Jednak po kilku latach eksploatacji zaczął się psuć i zmusiło to nas do szukania czegoś nowego.
Latem, bodajże 1999 r., zobaczyłem w Teleexpresie migawkę o pewnym emerytowanym górniku z Rudy Śląskiej, który budował niekonwencjonalne rowery. Pomyśleliśmy z Tatą, że on może nam pomóc w konstrukcji jakiegoś tandemu. Tata zadzwonił do TVP, przedstawił sprawę i udostępniono nam kontakt do p. Kazimierza Rolskiego. Umówiliśmy się z nim i pojechaliśmy na Śląsk. Pan Kazimierz okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem, obiecał pomyśleć nad projektem roweru dla nas. Po tygodniu zadzwonił do nas z pomysłem wykonania tandemu… 4-kołowego, do tego z silniczkiem spalinowym (rowerowym), prod. ZSRR . Zgodziliśmy się i po około 2-ch miesiącach odebraliśmy to „cudo”. Były to tak naprawdę 2 rowery zespawane ze sobą cienkimi rurkami. Jeździło się na nim niezbyt przyjemnie: nie tylko ciężko, ale i w ciągłym drganiu. Na skutek czego puszczały spawy. Dzięki jednak temu silniczkowi mogliśmy pokonywać trochę dłuższe trasy. (Jeśli, oczywiście, udało się go uruchomić – bo miał swoje fochy). Jeździliśmy tym rowerem 3 lata, zdając sobie sprawę, że to jeszcze nie jest nasz ideał.
Draisin
Wiosną 2002 był u mnie akurat kumpel ze szkolnych lat, który też szukał trójkołowca. Przypadkowo serfując po Internecie trafiliśmy na stronę niemieckiej firmy rowerowo-rehabilitacyjnej Draisin GmbH. Był tam pokazany m. in. profesjonalny tandem 3-kołowy o nazwie „Capitan Duo”. Wysłaliśmy do nich maila z pytaniem ocenę i różne szczegóły. Wkrótce przyszła odpowiedź – i to po polsku – że niestety, nie mają u nas swojego przedstawicielstwa, a tandem w zależności od wyposażenia kosztuje od 3 do 5 tys. Euro. Okazało się, że współwłaścicielem tej firmy był Polak, który w latach 80-tych wyjechał do Niemiec, skończył tam politechnikę i zajął się projektowaniem i produkcją rowerów rehabilitacyjnych (w mieście Achern, u podnóża gór Schwarzwaldu, Badenia-Wirtembergia).
Po kilku rozmowach otrzymaliśmy od niego, po promocyjnej cenie, „Capitana Duo”, zobowiązując się do promowania firmy Draisin w Polsce. W tym celu przetłumaczyliśmy i wydrukowaliśmy foldery reklamowe, przygotowaliśmy na kasetach video i płytach CD polską wersję filmu reklamującego rowery Draisin, a ja ponadto opracowałem polską stronę WWW firmy. Wszyscy byli zadowoleni.
Na tym tandemie przejechaliśmy przeszło 20 tys. km. Po różnych drogach i ścieżkach rowerowych. Niekiedy w bardzo trudnym terenie. I właściwie bezawaryjnie, jeśli nie liczyć części zużywających się mechanicznie (łańcuch, dyferencjał, opony). Daliśmy mu „popalić” przez te 13 lat użytkowania, ale nie baliśmy się, że gdzieś utkniemy w trasie.
Co najważniejsze, czuliśmy się na nim bezpiecznie. Był (jest) trochę może przyciężki, ale dzięki 7-biegowej przerzutce pedałuje się dosyć lekko. Na jedynce można podjechać pod spore górki, a na siódemce rozpędzić się po płaskim do 25 km/h (chociaż fabryka daje mu tylko 15). Tak średnio robimy na nim 12-15 km/h. Nie jest to prędkość wyczynowa, ale nie o to nam chodzi.Poza tym nasz tandem ma nowoczesne rozwiązania: hydrauliczne hamulce tarczowe, mechanizm różnicowy, elektryczny silnik wspomagający oraz pełne oświetlenie wraz z kierunkowskazami. Jadąc nim zawsze wzbudzamy zainteresowanie, bo nie tylko ładnie się prezentuje, jest profesjonalnie wykonany, no i ma różne nietypowe rozwiązania, markowy osprzęt. Nieprzypadkowo w Niemczech nazywany jest „Mercedesem wśród rowerów”.
Kiedy 13 lat temu pokazaliśmy się na nim na naszych drogach, byliśmy chyba pierwszymi „draisinerami” w Polsce. Dziś tych rowerów już trochę w kraju jeździ. Mamy w tym swój udział.
Jedyne jego mankamenty, to – naszym zdaniem :
– zbyt małe rozstawienie tylnych kół (75 cm), wymaga to ostrożnej jazdy na nierównościach (groźba upadku);
– nietypowy osprzęt rowerowy, rzadko stosowany w Polsce, powodujący kłopoty z częściami i specjalistycznym serwisem. W ubiegłym roku mieliśmy np. problem ze szprychami do tylnych kół i ogumieniem. W całym kraju nie można było znaleźć szprych o wymaganych rozmiarach, jak również dętek i opon. Hurtownie, owszem, oferowały nam sprowadzenie tych części, ale w ilościach astronomicznych… 500 szt., bo tak im się dopiero kalkulowało.
– nasi mechanicy nie znają na ogół niemieckich rozwiązań, a nie wszystkie polskie podróbki da się zastosować do zagranicznych markowych rowerów. Np. mechanizmu różnicowego (dyferencjału) nie da się tak po prostu zastąpić jakąś zębatką, hydraulicznego układu hamulcowego też.
– no i zaporowa cena tego roweru: 3-5 tys. Euro, w zależności od wyposażenia, to stanowczo za drogo, jak na polskie warunki.
Na plus „Capitana Duo” należy natomiast zapisać jego małą awaryjność oraz fakt, że przy swoich dużych gabarytach mieści się w standardowych drzwiach mieszkania.
Nasze wojaże
„Capitanem Duo” przejechaliśmy blisko 20 tys. km. Towarzyszył nam niemal w każdym wypadzie poza dom, sprawdził się w każdych warunkach. Jeździliśmy nim nawet po plaży. Choć nie jest to rower wyczynowy ani „góral”, pokonywaliśmy nim i tereny leśne, i trawiaste (np. na wyspie Karsibór), jak również drogi polne. Zdecydowanie jednak najlepiej poruszać się nim po nawierzchniach asfaltowych. Przy większych wzniesieniach używaliśmy elektrycznego silnika wspomagającego.
Na początku mieliśmy kłopot z transportem. Nawet do osobowego kombi rower się nie mieścił. Używaliśmy przyczepki bagażowej „Niewiadów”, ale ciągłe mocowanie na niej roweru było bardzo uciążliwe i czasochłonne. Zamieniliśmy więc samochód osobowy na busa, do którego tandem wchodzi już bez problemu. W ten sposób rower stał się nieodłącznym towarzyszem naszych podróży po kraju i za granicę.
Byliśmy już w różnych zakątkach Polski, zdecydowanie jednak preferujemy wybrzeże Bałtyku: woj. zachodniopomorskie (zwłaszcza Świnoujście i okolice, znamy niemiecką część Uznamu, Kołobrzeg, Krynicę Morską i inne miejscowości).Miło popatrzeć, jak miejscowe samorządy ładnie dbają o rozwój infrastruktury rowerowej.
Dobrze znamy również okolice Leszna Wlkp. Są tam asfaltowe, spokojne drogi,ładny pagórkowaty teren (można się na nim nieźle spocić) i cudne wiejskie krajobrazy.
Odwiedziliśmy też Podlasie, Mazury, Dolny Śląsk, zamojskie Roztocze, region łódzki, no i rodzime Mazowsze. Z perspektywy tych kilkunastu lat użytkowania rowerów możemy powiedzieć, że sytuacja amatorów jednośladów jest u nas coraz lepsza: przybywa ścieżek i tras rowerowych (na szczęście asfaltowych, a nie z kostki brukowej), i to nie tylko w dużych aglomeracjach, ale także w gminach i wsiach. Przybywa też rowerzystów, w każdym wieku. Co prawda, nie dorównujemy jeszcze pod tym względem krajom Europy Zachodniej, ale jesteśmy na najlepszej drodze, aby ten cel osiągnąć.
Za granicą również byliśmy w paru fajnych miejscach. Niestety nie udało nam się dotrzeć do mekki światowego cyklizmu, czyli Amsterdamu, Kopenhagii czy Sztokholmu, ale dobrze poznaliśmy drogi niemieckie, trochę francuskie. Byliśmy np. w kurorcie Baden-Baden oraz Strasbourgu, siedzibie Parlamentu Europejskiego. Od dwóch lat penetrujemy wyspę Uznam, zarówno po polskiej, jak i niemieckiej stronie.
Najmilej jednak wspominam rok 2009 i wyjazd do Achern, na
„Von Drais Fest”
czyli doroczne, integracyjne spotkanie niepełnosprawnych „draisinerów” (użytkowników pojazdów tej firmy) z całej Europy. Festyny odbywają się tu tradycyjnie w ostatnią niedzielę września. Tradycyjnie też na swych terapeutycznych rowerach meldują się w Achern „niepełnosprawności” płci obojga, w przedziale wiekowym od lat kilku do kilkudziesięciu, prezentując bogaty „zestaw” przypadków neurologicznych i ortopedycznych. Wbrew pozorom nie był to wcale zjazd stowarzyszenia inwalidów, pomstujących na swój los, ale pełne radości, uśmiechu i optymizmu rendez-voux rowerzystów. Że trochę innych, że z widocznymi uszkodzeniami narządów ruchu, po wylewach i urazach – to było bez znaczenia. Nikt nie zwracał na to uwagi, potwierdzając tym samym fakt, że niepełnosprawność tu, w Achern i na ulicach innych niemieckich miastach, jest czymś zupełnie normalnym. Niezdrowej sensacji nie zauważyliśmy również w sąsiednim Strasbourgu. Z Polski była, niestety, tylko nasza czwórka (plus rodzice, w charakterze opiekunów), ale jak na początek to i tak nieźle, wziąwszy pod uwagę fakt, że trójkołowców firmy „Draisin” jest u nas jeszcze niewiele, a ich użytkownicy są anonimowi i rozproszeni po całym kraju. A szkoda, bo moim zdaniem, warto byłoby pokusić się o utworzenie jakiegoś koła czy klubu polskich „draisinerów”. Nie tylko dla wymiany doświadczeń, ale również nawiązania bezpośrednich koleżeńskich kontaktów, organizacji wspólnych rowerowych eskapad, integracyjnych mitingów itp. Skoro naszym sąsiadom zza Odry pomysł ten wypalił, to dlaczego u nas miałoby być inaczej?
Napisałem to w reportażu pt. „Integracja na trzech kołach”, opisującym nasz pobyt w Niemczech i Strasbourgu, który dziś jeszcze przeczytać na stronie www. PTTK.pl Artykuł zbiegł się w czasie z ogólnopolską akcją „Turystyka dla wszystkich”, zainicjowaną przez PTTK. Akcja miała na celu właśnie turystyczne zaktywizowanie osób niepełnosprawnych. W ślad za tym otrzymaliśmy z ZG PTTK w Warszawie zaproszenie do udziału w międzynarodowej konferencji pn. „ Krajoznawstwo i Turystyka Osób Niepełnosprawnych – Bez Granic i Barier”, która odbyła się w Białej Podlaskiej. Częścią tej konferencji był m.in. rajd rowerowy dla osób niepełnosprawnych, liczący ok. 30 km, podczas którego – w trakcie dwóch odpoczynków – mieliśmy możliwość nie tylko uzupełnienia kalorii, ale również zwiedzenia słynnej w świecie stadniny koni w Janowie Podlaskim i zabytkowego kościoła.
Mówię o tym, ponieważ była to pierwsza, albo jedna z pierwszych imprez PTTK-owskich, integrujących środowisko osób niepełnosprawnych, w których uczestniczyliśmy. Takich imprez chciałoby się widzieć jak najwięcej. Że są one potrzebne i cieszą się dużą popularnością, świadczy najlepiej frekwencja uczestników i ożywiona korespondencja na różnych forach
Dekers
Zawsze pociągały mnie rowery poziome ze względu na wygodę jazdy. Stąd też zaczął się krystalizować w mojej głowie pomysł na taki właśnie tandem. Zacząłem nawet szukać producenta takiego sprzętu. Rozpuściłem wici wśród znajomych, no i to był strzał w dziesiątkę. Od jednej z koleżanek otrzymałem maila, że na targach rowerowych w Kielcach (w 2014 r.) widziała poziome rowery firmy Dekers z Paradyża (pow. Opoczno, woj. łódzkie) .
Kiedy wszedłem na ich stronę i zobaczyłem ich ofertę, pomyślałem, że „trafiłem” to, czego szukałem i następnego dnia wysłałem do nich maila. Odpisali mi najpierw, że oni tandemów nie robią, ale nie odpuściłem. W drugim mailu napisałem im trochę o sobie, swoich problemach zdrowotnych, a na końcu dodałem, żeby moją prośbę o wykonanie tandemu potraktowali jako wyzwanie. Poskutkowało! W październiku 2015 r. mogłem się przejechać nowym tandemem.
Dziś, po dwóch sezonach użytkowania tego roweru, przejechałem nim już ponad 8100 km (na Draisinie w jednym sezonie średnio robiłem 1600-1800 km ). Mogę powiedzieć, że mój tandem wykonany jest profesjonalnie. Rama jest ze stali wykorzystywanej do budowy paralotni. Dzięki temu konstrukcja jest lżejsza i wytrzymała. Podzespoły są markowe, łatwo dostępne w sklepach rowerowych, więc nie ma już problemu z serwisem. Większe koła i dobra przerzutka pozwalają na szybszą i dużo przyjemniejszą, bo lżejszą jazdę. Amortyzacja i szersze rozstawieniu kół (90 cm) sprawiają, że jazda po nierównościach też nie stanowi już takiego problemu.
Dekers posiada też mocny silnik z bardzo przydatnym biegiem wstecznym, a akumulator – nie dość, że lekki – to ma jeszcze wejście USB. Wygodne siedzenie z zagłówkiem sprawia, że jazda tym Dekersem, to czysta przyjemność. Jest też bezpieczny dzięki hamulcom tarczowym oraz pełnemu oświetleniu wraz z kierunkowskazami. Jedyny minus to cena, ale za taki rower Niemcy policzyliby pewnie drugie tyle.
Jako że jest to prototyp, ciągle coś w naszym tandemie zmieniamy, staramy się udoskonalić, aby jazda była i przyjemniejsza, i bezpieczniejsza. Np. w pierwszej wersji niewygodne dla mnie były uchwyty dla rąk. Zamieniliśmy je na wygodną kierownicę (barankową), w dodatku zamontowaną na łamanym (składanym) słupku, dzięki czemu mogę teraz swobodnie usiąść w moim fotelu, jak i z niego wstać. Zmieniliśmy też oświetlenie i kierunkowskazy. Do rozwiązania pozostaje jeszcze sprawa dwóch niezależnych napędów. W chwili obecnej jest tak, że kiedy ja naciskam na pedały, przymuszam również do tego samego mojego Tatę. Natomiast, gdy Tata pedałuje, ja nie muszę. Tak nie powinno być, rower to przecież pełna demokracja – każdy pedałuje, kiedy ma ochotę.
Najważniejsze, że rower jest stabilny i ja czuję się na nim na bezpiecznie. Nie tylko wtedy, kiedy jeżdżę z moim Tatą, ale i wówczas, gdy za kierownicą siada asystent lub wolontariusz poznany w Internecie. Kto więc ma ochotę sprawdzić, jak się jeździ na 3-kołowym tandemie, a przy okazji odbyć ze mną przejażdżkę, zapraszam na Zacisze (Praga Płn.). Wcześniej poproszę tylko o maila na adres: jacek@pacior.lap.pl
Odkąd mam Dekersa jeżdżę dużo więcej (nawet 60-70 km dziennie). Docieram teraz do różnych ciekawych miejsc w Warszawie i okolicy (np. Twierdza Modlin, Puszcza Kampinoska, Zalew Zegrzyński, ścieżka wzdłuż Wisły wałem przeciwpowodziowym itp.).
Z dalszych wojaży kontynuujemy z Tatą zwiedzanie okolic Świnoujścia i niemieckiej części wyspy Uznam, a także okolic Leszna (Wielkopolska). Niedawno byliśmy w Żelazowej Woli, przejechaliśmy się śladami Fryderyka Chopina. Uczestniczymy też w różnych rajdach oraz imprezach rowerowych. Na przykład, w sierpniu 2016 r. byliśmy w Elblągu, gdzie Fundacja „Podróże bez granic” zorganizowała świetną imprezę „Rowerowo odlotowo”. Zaliczyłem tam pierwszy odcinek trasy GreenVello, a także pionierski lot awionetką.
Zdjęcia z Dekersem będę dodawał też w Galerii Serdecznie zapraszam do oglądania.
Podsumowanie
Dla mnie, osoby niepełnosprawnej rower to nie tylko jazda i sposób na przemieszczanie się, ale także – a może przede wszystkim – świetna forma rehabilitacji. Nie tylko fizycznej, ale i tej społecznej. „Pedałując”, spotykam wielu ludzi, nawiązuję kontakty, znajomości i przyjaźnie, które później utrwalam poprzez Internet; zwiedzam różne miejsca, o których słyszałem albo widziałem je w TV. Nie jestem już zamknięty w czterech ścianach, za oknem. Żyję bieżącymi sprawami, uczestniczę w lokalnych wydarzeniach, takich jak np. otwarcie mostów: Świętokrzyskiego i Północnego w Warszawie, byłem tam, oczywiście, rowerem; rowerem też zwiedzałem Stadion Narodowy w trakcie jego budowy. Uczestniczę też w rowerowych „masach krytycznych”, maratonach charytatywnych, przejazdach w stolicy. Czuję, że jestem normalnym obywatelem tego kraju.